piątek, 6 grudnia 2013

One Shot about Larry Stylinson.

Dobry! x 
Dzisiaj witam was tym one shotem i po raz kolejny przepraszam za brak dalszej części rozdziału.. Weny nadal brakuje,a jedyne na co ją dostałam to parę one shotów..  Także, żeby nie przeciągać. Nadal nie wiem, kiedy nowy rozdział. Tego shota dedykuje moim kochanym: @ania148 i @Marry_Stylinson <3 Czytasz - komentujesz ;D Kontakt ze mną: TwitterAsk lub Tumblr.
Enjoy!

~


W powietrzu unosił się słodki zapach mandarynek. Nieświadomie zaciągnąłem się nim i odruchowo przymknąłem oczy. Siedziałem właśnie na dużym parapecie w JEGO swetrze z JEGO kubkiem, w którym znajdowała się gorąca czekolada. Dlaczego teraz kiedy tak cholernie go potrzebuję, nie ma go? Dlaczego to ja zawsze muszę być tym cierpiącym? Dlaczego muszę być zakochanym tak bardzo, że wystarczy jedno spojrzenie i jestem w stanie wybaczyć mu wszystko? Dlaczego nie mogę być zwyczajnym nastolatkiem, mieć dziewczynę i być z nią szczęśliwym? Tyle pytań, a brak jakiejkolwiek odpowiedzi. Witam, jestem Harry pierdolonypechowiec Styles. Jestem gejem i jestem zakochany w przyjacielu. Jebana miłość. Po co ona komu? Może i są szczęśliwi ludzie.. Ale wiele więcej jest tych ludzi cierpiących w ciszy. Tych, którzy ukrywają to jak silnym uczuciem darzą drugą osobę, żeby nie zostać wyśmianym czy poniżonym. Tych, którzy mimo ogromnego bólu, nadal kochają. Tych, którzy pomimo tego jak wielką krzywdę jest w stanie wyrządzić im ukochana osoba, zawsze są w stanie jej wybaczyć. Nie mam pojęcia od kiedy stałem się tak zamkniętą w sobie osobą, duszącą w sobie wszystkie uczucia.. Tak samo jak nie pamiętam dnia, w którym pierwszy raz przyłożyłem chłodny, ostry, cieniutki koniec zbawienia do dłoni. Nie nie chodzi o narkotyki. Jestem ich przeciwnikiem. Chodzi o to, że ja sławny Harry Styles samookaleczam się. Niby takie nie możliwe a jednak. Pewnie nikt by w to nie uwierzył, gdybym tak powiedział.. Już widzę te nagłówki gazet: 'Harry Styles samookalecza się!' 'Harry z 1D, tnie się! Zdjęcia tylko u nas!' 'Pan idealny, jednak nie taki idealny', na ten ostatni cicho zachichotałem. Myśląc o tym wszystkim odłożyłem kubek na szafkę stojącą obok okna i odsłoniłem swoje nadgarstki. Od razu zauważyłem blizny. Te stare, te nowsze jak i również te najnowsze.. Moje oczy śledziły zeschniętą krew na ranach zrobionych wczoraj. Naprawdę nie chcę tego robić.. Ale jedynie ten ból jestem w stanie znieść. Jestem strasznie emocjonalny i to chyba mój największy minus. Naprawdę wszytko przeżywam za bardzo. No ale nic nie poradzę, taki już jestem. Spojrzałem jeszcze raz na ślady na rękach. Nie mam pojęcia ile ich było, ale wiele. W dodatku to nie były wszystkie.. Miałem jeszcze wiele takich śladów na udach. Nawet nie chciałem ich teraz odsłaniać. Nie chciałem ich widzieć. Doskonale wiedziałem gdzie się co znajduje. Linia przy linii, kreska przy kresce. Wiele blizn tworzących wzór posiekanej skóry. W sensie dosłownym.. Zasłoniłem nadgarstki i nie wiem nawet kiedy, poczułem łzy spływające po moich policzkach. Jebana miłość, jebane problemy, jebane życie, jebany Louis, którego kocham tak bardzo. Starłem łzy z moich policzków rękawem i zaciągnąłem się zapachem swetra. JEGO swetra. Pachniał nim i mandarynkami.. Przysięgam, mógłbym wdychać jedynie tez zapach do końca życia i nigdy by mi się nie znudził. Taki piękny.. Zszedłem z parapetu a sweter który miałem na sobie opadł w dół zasłaniając moje uda do połowy. Ślady były widoczne ale w tamtej chwili się tym nie przejmowałem, bo byłem sam w domu. To śmieszne, że on sobie chodzi po mieście z dziewczyną a ja chodzę po domu ubrany jedynie w bokserki, ciepłe skarpetki i jego sweter i rozmyślam i płaczę godzinami. Wziąłem kubek z czekoladą i wypiłem całą jego zawartość. Od razu udałem się do kuchni gdzie odstawiłem go do zmywarki. Spojrzałem przez okno, gdzie padał śnieg. Zaczynałem już czuć klimat świąt. Śnieg, zapach mandarynek, cynamonu i choinki, prezenty, radość, dużo miłości..szkoda że nie jest mi dane czuć tego wszystkiego. Na myśl o tym zacząłem szlochać. Brawo Styles jak zwykle spieprzyłeś. No jasne, moje drugie ja jak zwykle nie może się zamknąć, tylko musi się wpierdalać. Udałem się do łazienki, gdzie wyciągnąłem jedną z żyletek i opadłem na kafelki. Odsłoniłem swoje uda i nadgarstki. Spojrzałem na blade i zaróżowione cięcia.. Już brakowało mi miejsca na nowe. Nie zastanawiając się nad tym, podniosłem moją "przyjaciółkę" do nadgarstka i zrobiłem kilka płytkich i kilka głębszych nacięć. Spojrzałem na jedno z nich. Razem z innym starym nacięciem tworzyło literę 'L'. Razem z tą myślą mój szloch stawał się coraz głośniejszy a ja wykonywałem coraz głębsze rany. Krew spływała powoli po moich nadgarstkach i palcach i tworzyła kałużę na śnieżnobiałych kafelkach. Tak strasznie go kocham. I nie mogę nic zrobić.. To chyba boli najbardziej. Płakałem tak głośno, że nie usłyszałem, jak KTOŚ wchodzi do domu. Jak wchodzi po schodach i otwiera drzwi od łazienki.. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero kiedy zauważyłem jak drzwi od łazienki się otwierają.
-Hazz, dlaczego płaczesz? Słychać Cię nawet na dole.. Czy wszytko w pożą.... - przerwał stając w drzwiach i patrząc się to na krew na podłodze, to na moją rękę, to na moje nogi, to na moją twarz. Spojrzał mi prosto w oczy i chwilę później czułem jego ramiona oplatające moje. Jego palce zabierające mi żyletkę i rzucające ją gdzieś na drugi koniec łazienki i drganie jego ciała wywołane szlochem. Mój Louis.. Mój skarb. Moje maleństwo właśnie płakało przeze mnie. Płakało razem ze mną. 
-D-d-dlaczego? Dlaczego t-t-to robisz? Dlaczego krzywdzisz s-s-siebie? - wyjęczał przez szloch.
-Ja.. Louis..Louis ja przepraszam.. Ja nie chciałem..ale to jest silniejsze ode mnie.. Przepraszam..proszę nie płacz.. Nie chcę żebyś płakał przeze mnie. Louis proszę.. Potrzebuję twojego uśmiechu. Louis nie płacz, przecież to nie twoja wina, że sam się krzywdzę.. - 'właśnie, że jego wina. Tylko i wyłącznie' odezwało się moje drugie ja. Kiedyś zwariuję jeśli ono się w końcu nie zamknie. Mimo tego co powiedziałem, jego szloch przemieniał się w coraz to głośniejszy płacz.
-Louis skarbie.. Nie płacz.. Proszę cię...Louis.. Louis.. Słońce.. Kotku...proszę. Nie płacz. Nienawidzę patrzeć jak płaczesz, bo serce zaczyna mnie boleć. 
-Harry..mój Harry...nie..nie mogę.. Nie chcę żebyś to robił.. To moja wina.. Za bardzo zajmowałem się innymi rzeczami i nie pomyślałem, żeby zapytać jak się czujesz.. Tak bardzo przepraszam.. Kochanie przepraszam.. Nie wiedziałem, że jest aż tak źle..nie zachowałem się jak należy.. Przepraszam.. 
-Ale Lou..nie przepraszaj..nie masz za co.. To moja wina. Tylko i wyłącznie.. Powinienem był tego nie robić.. Louis ja sobie nie radzę.. Louis boje się...proszę cię pomóż mi..
-Postaram się skarbie.. Ale nie wiem czy dam radę..
-Pomóż...proszę...pomóż.. - szeptałem te dwa słowa jak mantrę. 
-Pomogę skarbie. Nie zostawię cię już nigdy. Nawet na parę minut. Zawsze będę z tobą. Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze..
-A co z twoim szczęściem?
-Nie jest tak ważne jak twoje..kiedy ty jesteś szczęśliwy, ja też jestem. Kiedy jesteś wesoły, ja też jestem. Kiedy płaczesz ja też płaczę. Kiedy jesteś zły, je też jestem ale staram się wtedy poprawić ci humor..
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. 
-Co z moim szczęściem? Ty nim jesteś. 
-Jak to.. Ja? Szczęściem? Jak.. - byłem w szoku. Moje maleństwo, właśnie mi wyznało, że jestem jego szczęściem..
-Wiesz Hazz.. Prawda jest taka, że..że...że tak naprawdę to moja dziewczyna - mówiąc dziewczyna pokazał nawiasy rękami - nie jest moją dziewczyną, to moja kuzynka, która udaje moją dziewczynę na prośbę Modest..bo prawda jest taka, że kocham cię..najbardziej na świecie.. Skarbie jesteś wszystkim. Jesteś moim szczęściem.. Jesteś moim światem.. Jesteś moim sercem.. Bez ciebie nie wiem jakby wyglądało moje życie. Jesteś powodem dla którego chce mi się żyć. Jesteś moją ostatnią myślą przed snem i pierwszą po przebudzeniu się. Kocham cię jak nikogo innego. Dla mnie liczysz się tylko ty i twoje szczęście. - płakałem.. Tak straszne płakałem. To wszystko co mówił... Wszystkie te słowa były takie piękne.. Takie prawdziwe.. W dodatku wypowiedziane przez niego.. Przez miłość mojego życia.. 
-Louis skarbie..ja nie wierzę w to co mówisz...to wszystko co powiedziałeś..jest jak spełnienie moich marzeń. Kocham cię. Tak strasznie cię kocham. Jesteś moim największym skarbem. Skarb - Louis. Tak bardzo pragnąłem to usłyszeć, ale nie wierzyłem, że to się kiedykolwiek stanie. Louis...mój Louis.. Mój ukochany..moje maleństwo.. - obaj płakaliśmy w swoich ramionach. Oparłem się plecami o ścianę i usadowiłem go sobie na podołku i mocno przytuliłem - mój skarb..moje kochanie. Tak strasznie cię kocham. Już od samego początku.. Jesteś wszystkim co mam i wszystkim czego chcę mieć. Niczego i nikogo innego nie potrzebuję, jedynie ciebie.
-Harry..nie wierzę, że czujesz to samo, że to prawda. To wszystko jest takie popierdolone, a ja tak bardzo cię kocham. 
-To wszystko prawda..
-Wiem skarbie, wierzę ci. A teraz chodź, muszę zdezynfekować twoje rany.. Muszę powyrzucać wszystkie żyletki, muszę z tobą porozmawiać na temat wszystkich blizn i samookaleczenia, muszę mieć pewność, że już nigdy nic sobie nie zrobisz.. Muszę mieć pewność, że skończysz z tym. I musze powtórzyć jeszcze milion razy jak bardzo cię kocham i ucałować każdą bliznę na twoim ciele. Muszę pokazać ci jak bardzo mi zależy.. Chcę żebyś wiedział jak bardzo cię kocham.. - powiedział składając delikatny pocałunek na moich wargach. Oddałem pocałunek, w którego włożyłem całego siebie. Był tak strasznie namiętny. Louis tak idealnie smakuje.. Jego usta tak idealnie pasują do moich.. Jego dłoń, którą właśnie splótł razem z moją tak idealnie dopasowuje się do mojej. Jest taki idealny, że to aż nie możliwe, że ktoś tak perfekcyjny żyje.
-A ja chcę, żebyś wiedział jak ja bardzo cię kocham - powiedziałem całując jego policzek i wtulając z całej siły w jego drobne ciało. Teraz już wiedziałem, że będzie lepiej.. że wszystko damy radę naprawić razem, że jednak mogę być szczęśliwy, że jednak miłość jest piękna, że już nigdy więcej nie będę musiał się samookaleczać, bo cały ból i strach zniknie, a ich miejsce wypełni ogromna miłość do tego niebieskookiego chłopaka..